ISLANDIA 2017/ Dzień 5
Dzień 5/ 12. czerwca 2017/ poniedziałek
Dzisiejszy plan:
- pseudokratery na jeziorze Myvatn
- wodospad Goðafoss
- farma Laufás
- Dom Świętego Mikołaja
- miasteczko Akureyri
- skansen Glaumbær
- kościół Víðimýrarkirkja
- ruiny twierdzy Borgarvirki
- skała Hvitserkur
- nocleg na kempingu w Hvammstangi
Do przejechania ok. 480 km
Dzisiejszą noc spędziliśmy na kempingu, który położony jest bardzo blisko jeziora Mývatn. Nazwa jeziora po polsku oznacza "jezioro muszek". Podobno w sezonie muszki są wszędzie i ciężko się od nich odgonić. Zalecane jest nawet noszenie moskitier, aby zapobiec wlatywaniu muszek do oczu i nosa. My mieliśmy ogromne szczęście, bo akurat w czasie naszych odwiedzin ich nie było. Nie wiem, czy na początku czerwca jeszcze się nie pojawiają, czy też było za zimno.
Rano pojechaliśmy obejrzeć pseudokratery Skutustadagigar, które powstały w wyniku eksplozji pary wodnej wybuchającej spod lawy przepływającej po podmokłym terenie.
Niespełna 40 km dalej zatrzymaliśmy się, żeby obejrzeć Goðafoss - "wodospad bogów". Jest on ważny ze względów historycznych, ponieważ po przyjęciu chrześcijaństwa wrzucono do niego posągi bożków. Wodospad ma 30 m szerokości i 12 m wysokości.
A na zdjęciu powyżej mamy oczywiście lokowanie produktu :) Wafelki Prince Polo są jednymi z najpopularniejszych słodyczy na wyspie. Podobno islandzkie dzieci nawet nie wiedzą, że to słodycze pochodzące z Polski i są przekonane, że to ich lokalne łakocie :D
Kolejnym zwiedzonym przez nas miejscem było muzeum domków torfowych Laufás. Pierwsze z nich powstały w 1840 r.
A obok muzeum zobaczyć można stare narzędzia używane na gospodarstwie w latach 1930-1960.
Następnie skierowaliśmy się do miasteczka Akureyri. Tuż przed wjazdem do miasta, po przejechaniu mostu nad fiordem, skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy na południe drogą 821.
Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że musieliśmy zboczyć z trasy tylko 10 km, pewnie zrezygnowalibyśmy z odwiedzenia tego miejsca. Obawiałam się, że będzie to kiczowata atrakcja i nic ciekawego tam nie zobaczymy. Jednak ze względu na dzieci pojechaliśmy. I była to świetna decyzja!
Christmas House to miejsce, gdzie święta trwają cały rok :)
Małe domki,....
W pewnym momencie Hubert i Wiktor gdzieś zniknęli. Okazało się, że weszli w dziurę pod schodami:
Kiedy ja spanikowałam, że pewnie nie wolno tam wchodzić, chłopaki zadowoleni pokiwali mi przez okienko:
Obok domku znajduje się sklepik, gdzie można kupić kawę (150 ISK - ok. 6 zł) i świąteczne jabłka (400 ISK - ok. 15 zł).
Kupiliśmy tam ciasto rabarbarowe (990 ISK- ok. 38 zł), które było przepyszne!
Moglibyśmy tam siedzieć bez końca, ale czas uciekał i musieliśmy ruszać dalej do Akureyri. Nie byliśmy tam długo. Zobaczyliśmy m. in. najczęściej fotografowany w mieście niebieski budynek...
Kościół zbudowano w 1940 r. Centralny witraż został podarowany przez katedrę w Coventry w Anglii, która kilka miesięcy później została zbombardowana.
Genialne sygnalizatory w Akureyri, gdzie czerwone światło nie denerwuje, a wywołuje uśmiech:
Kolejne miejsce, które odwiedziliśmy bardzo przypominało farmę Laufás. Była to posiadłość Glaumbær, gdzie również można podziwiać budynki torfowe kryte darnią z XVIII i XIX w.
Jeżeli macie mało czasu, to można wybrać tylko jedną z tych atrakcji, ponieważ są bardzo podobne.
Wejście do wnętrza budynków skansenu jest płatne.
Niedaleko od Glaumbær znajduje się kościół Víðimýrarkirkja wybudowany w 1834 r.
To jedyny kościół, spośród tych które oglądaliśmy, gdzie wejście do wewnątrz jest płatne (1000 ISK- ok. 38 zł).
W miasteczku słupy lamp przyozdobiono w oryginalny sposób :) To pewnie jakiś sposób na nudę na długie, zimowe wieczory.
Dość częstym widokiem podczas naszej podróży były drabinki ustawione ponad ogrodzeniami. Później dowiedzieliśmy się, że gdy szlak turystyczny lub dojście do jakiejś atrakcji turystycznej przebiega przez prywatny teren, to właściciel jest zobowiązany zapewnić przejście. Co ciekawe na Islandii nie można kupić ziemi na własność, a jedynie wydzierżawić od państwa na max. 25 lat.
Nocleg: Camping
Kirkjuhvammur w miejscowości Hvammstangi
Budynek kempingu jest nowy, jadalnia dość duża, ale aneks kuchenny zdecydowanie za mały. Dwie osoby to już tłok. Kuchenka elektryczna dwupalnikowa, z czego jeden nie działał. Nie było czajnika elektrycznego, ale był za to toster. Pięć koedukacyjnych toalet, w tym jedna dla osób niepełnosprawnych, ale brak pryszniców.
Na zewnątrz dodatkowa wiata do grillowania na świeżym powietrzu.
Bardzo szybkie, darmowe wi-fi. Duży i cierkawy plac zabaw dla dzieci.
Dodatkowe informacje tutaj: Kirkjuhvammur
Na zdjęciach udostępnionych na stronie internetowej widać prysznice. Niestety już ich nie ma, zostały zamienione na toalety.
Dzisiejszy plan:
- pseudokratery na jeziorze Myvatn
- wodospad Goðafoss
- farma Laufás
- Dom Świętego Mikołaja
- miasteczko Akureyri
- skansen Glaumbær
- kościół Víðimýrarkirkja
- ruiny twierdzy Borgarvirki
- skała Hvitserkur
- nocleg na kempingu w Hvammstangi
Do przejechania ok. 480 km
Dzisiejszą noc spędziliśmy na kempingu, który położony jest bardzo blisko jeziora Mývatn. Nazwa jeziora po polsku oznacza "jezioro muszek". Podobno w sezonie muszki są wszędzie i ciężko się od nich odgonić. Zalecane jest nawet noszenie moskitier, aby zapobiec wlatywaniu muszek do oczu i nosa. My mieliśmy ogromne szczęście, bo akurat w czasie naszych odwiedzin ich nie było. Nie wiem, czy na początku czerwca jeszcze się nie pojawiają, czy też było za zimno.
Rano pojechaliśmy obejrzeć pseudokratery Skutustadagigar, które powstały w wyniku eksplozji pary wodnej wybuchającej spod lawy przepływającej po podmokłym terenie.
Samo jezioro Mývatn jest pod ścisłą ochroną. Wiele gatunków ptaków ma tutaj swoje miejsca lęgowe.
Tak wygląda pseudokrater od góry:
Niespełna 40 km dalej zatrzymaliśmy się, żeby obejrzeć Goðafoss - "wodospad bogów". Jest on ważny ze względów historycznych, ponieważ po przyjęciu chrześcijaństwa wrzucono do niego posągi bożków. Wodospad ma 30 m szerokości i 12 m wysokości.
A na zdjęciu powyżej mamy oczywiście lokowanie produktu :) Wafelki Prince Polo są jednymi z najpopularniejszych słodyczy na wyspie. Podobno islandzkie dzieci nawet nie wiedzą, że to słodycze pochodzące z Polski i są przekonane, że to ich lokalne łakocie :D
A obok muzeum zobaczyć można stare narzędzia używane na gospodarstwie w latach 1930-1960.
Następnie skierowaliśmy się do miasteczka Akureyri. Tuż przed wjazdem do miasta, po przejechaniu mostu nad fiordem, skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy na południe drogą 821.
Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że musieliśmy zboczyć z trasy tylko 10 km, pewnie zrezygnowalibyśmy z odwiedzenia tego miejsca. Obawiałam się, że będzie to kiczowata atrakcja i nic ciekawego tam nie zobaczymy. Jednak ze względu na dzieci pojechaliśmy. I była to świetna decyzja!
Christmas House to miejsce, gdzie święta trwają cały rok :)
Małe domki,....
...wewnątrz których mieszkają trzy misie z bajki:
A tu mały kościółek:
W domku Mikołaja znajdował się sklepik ze świątecznymi przedmiotami i słodyczami, a z głośników rozbrzmiewały świąteczne melodie:
I jeszcze więcej radości piętro niżej:
Podejrzewam, że tutaj w grudniu siedzi Św. Mikołaj:
W pewnym momencie Hubert i Wiktor gdzieś zniknęli. Okazało się, że weszli w dziurę pod schodami:
Kiedy ja spanikowałam, że pewnie nie wolno tam wchodzić, chłopaki zadowoleni pokiwali mi przez okienko:
Później wpisaliśmy się do zeszytu dla grzecznych dzieci:
Na zewnątrz znaleźliśmy fajną toaletę, zapewne Mikołaj z niej korzysta ;)
Obok domku znajduje się sklepik, gdzie można kupić kawę (150 ISK - ok. 6 zł) i świąteczne jabłka (400 ISK - ok. 15 zł).
Jest tam jeszcze jeden sklep z pięknymi przedmiotami oraz przysmakami. Na zewnątrz stoją stoliki, a na nich karafki z darmową lemoniadą:
Kupiliśmy tam ciasto rabarbarowe (990 ISK- ok. 38 zł), które było przepyszne!
Ot, taka oryginalna skrzynka na listy:
Chłopcy rozegrali partyjkę w kółko i krzyżyk:
Moglibyśmy tam siedzieć bez końca, ale czas uciekał i musieliśmy ruszać dalej do Akureyri. Nie byliśmy tam długo. Zobaczyliśmy m. in. najczęściej fotografowany w mieście niebieski budynek...
... inny ciekawy budynek restauracji...
... oraz kościół Akureyrakirkja:
Organy z ponad 3000 piszczałek:
Kościół zbudowano w 1940 r. Centralny witraż został podarowany przez katedrę w Coventry w Anglii, która kilka miesięcy później została zbombardowana.
Cegła z katedry w Coventry:
Genialne sygnalizatory w Akureyri, gdzie czerwone światło nie denerwuje, a wywołuje uśmiech:
Jedziemy dalej:
Jeden dom na odludziu, a przy nim kościół:
Przerwa na przekąski:
Kolejne miejsce, które odwiedziliśmy bardzo przypominało farmę Laufás. Była to posiadłość Glaumbær, gdzie również można podziwiać budynki torfowe kryte darnią z XVIII i XIX w.
Jeżeli macie mało czasu, to można wybrać tylko jedną z tych atrakcji, ponieważ są bardzo podobne.
Wejście do wnętrza budynków skansenu jest płatne.
Niedaleko od Glaumbær znajduje się kościół Víðimýrarkirkja wybudowany w 1834 r.
To jedyny kościół, spośród tych które oglądaliśmy, gdzie wejście do wewnątrz jest płatne (1000 ISK- ok. 38 zł).
Podążając dalej drogą nr 1 przejechaliśmy przez miasteczko Blönduós, gdzie znajduje się bardzo charakterystyczny kościół. W zamyśle architekta miał on przypominać krater wulkanu, ale nie wszystkim spodobał się efekt końcowy.
W miasteczku słupy lamp przyozdobiono w oryginalny sposób :) To pewnie jakiś sposób na nudę na długie, zimowe wieczory.
Kolejne miejsce, do którego przyjechaliśmy drogą nr 717, bardzo nas rozczarowało. Była to bazaltowa formacja skalna Borgarvirki, która kiedyś pełniła funkcję fortecy. Po tylu wspaniałościach obejrzanych wcześniej ciężko było się zadowolić kamiennymi ruinami.
Jedyną rekompensatą był przecudowny widok ze szczytu:
Za to kolejne miejsce przepełniło nas wielką radością. Mieliśmy niesamowite szczęście, że akurat był odpływ i mogliśmy podejść do skały Hvitserkur (15 m wysokości), która przypomina pijącego wodę dinozaura. Uwaga! Na dół schodzi się po stromym, kamiennym zboczu, koniecznie trzeba założyć buty trekkingowe. Nie ryzykowałabym zejścia tam po deszczu.
W drodze do kempingu spotkaliśmy koniki, które były przepiękne!
- cena: 1200 ISK / osobę (ok. 45zł)
- dzieci do lat 15 za darmoBudynek kempingu jest nowy, jadalnia dość duża, ale aneks kuchenny zdecydowanie za mały. Dwie osoby to już tłok. Kuchenka elektryczna dwupalnikowa, z czego jeden nie działał. Nie było czajnika elektrycznego, ale był za to toster. Pięć koedukacyjnych toalet, w tym jedna dla osób niepełnosprawnych, ale brak pryszniców.
Na zewnątrz dodatkowa wiata do grillowania na świeżym powietrzu.
Bardzo szybkie, darmowe wi-fi. Duży i cierkawy plac zabaw dla dzieci.
Dodatkowe informacje tutaj: Kirkjuhvammur
Na zdjęciach udostępnionych na stronie internetowej widać prysznice. Niestety już ich nie ma, zostały zamienione na toalety.
Komentarze
Prześlij komentarz